|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 13:03, 11 Paź 2008 Temat postu: Tłumaczenie - 11 rozdział |
|
|
Rozdział 11.
Przesłuchania
CNN jako pierwsze wyciągnęło sprawę na światło dzienne.
Cieszyłem się, Ŝe wieści nadeszły zanim musiałem wyjść do
szkoły. Denerwowałem się tym, jak ludzie zrelacjonują całe zdarzenie
i ile uwagi mu poświęcą. Na szczęście dzień był pełen gorących
newsów. Afrykę Południową nawiedziło trzęsienie ziemi, a na
Środkowym Wschodzie miało miejsce porwanie na tle politycznym.
Informacja o całym zdarzeniu trwała więc tylko kilka sekund, a jej
treść zamykała się w paru zdaniach i jednym niewyraźnym zdjęciu.
"Alonzo Calderas Wallace, prawdopodobnie seryjny gwałciciel
i morderca poszukiwany w dwóch stanach: Texasie i Oklahomie,
został wczorajszej nocy zatrzymany w Portland (stan Oregon) dzięki
anonimowemu donosowi. Nieprzytomny Wallace, został znaleziony
we wczesnych godzinach rannych zaledwie kilka jardów od
posterunku policji. Rzecznicy nie są w stanie w tej chwili powiedzieć,
czy jego proces odbędzie się w Houston czy w mieście Oklahoma."
Zdjęcie przestępcy było niewyraźne, a poza tym miał na nim
zarost. Nawet, gdyby Bella je zobaczyła, prawdopodobnie nie
rozpoznałaby go. Miałem taką nadzieję - nie chciałem, by
niepotrzebnie się denerwowała.
- Tutaj ledwo wspomną o tej sprawie. Portland jest zbyt daleko,
żeby lokalna społeczność była zainteresowana - powiedziała Alice -
Pomysł, żeby Carlisle wywiózł go do innego stanu, był świetny.
Przytaknąłem. Bella nigdy nie oglądała zbyt wiele telewizji, a
nie widziałem jak dotąd, żeby jej ojca interesowało coś poza kanałami
sportowymi.
Zrobiłem co mogłem. Potwór już nie polował, a ja nie byłem
mordercą. Przynajmniej nie ostatnio. Miałem rację powierzając tą
sprawę Carlisle'owi, a jednak żałowałem, że przestępca został
unieszkodliwiony w tak łagodny sposób. Złapałem się na nadziei, Ŝe
zostanie wysłany do Teksasu, gdzie kara śmierci była tak często
stosowana...
Nie, to nie ma znaczenia. Musiałem zostawić to za sobą i
skoncentrować się na tym, co najważniejsze.
Opuściłem pokój Belli niecałą godzinę temu. Już teraz do bólu
pragnąłem znów ją zobaczyć...
- Alice, czy mogłabyś...
Przerwała mi.
- Rosalie będzie prowadzić. Będzie udawała wkurzoną, ale
wiesz, że tak naprawdę cieszy ją każdy pretekst by pokazać się w
nowym aucie - zadrżała ze śmiechu.
- Do zobaczenia w szkole - wyszczerzyłem zęby.
Alice westchnęła, a mój uśmiech przerodził się w grymas.
Wiem, wiem, pomyślała. Jeszcze nie teraz. Poczekam aż będziesz
gotowy, żeby Bella mnie poznała. Ale powinieneś wiedzieć, że tu nie
chodzi tylko o mój egoizm. Bella też mnie polubi.
Nie odpowiedziałem i pośpieszyłem do drzwi. To zmieniało
postać rzeczy. Czy Bella chciałaby poznać Alice? Mieć wampira za
przyjaciółkę?
Znając Bellę... nie widziałaby w tym pomyśle niczego złego.
Skrzywiłem się. To czego chciała Bella i to co było dla niej
dobre, to dwie różne rzeczy.
Kiedy zaparkowałem na podjeździe Belli, poczułem się
nieprzyjemnie. Ludzkie przysłowie mówiło, że rankiem sprawy
wyglądają inaczej, że wszystko się zmienia jeśli się z tym prześpisz.
Czy ja też będę wyglądał dla niej inaczej w słabym świetle mglistego
dnia? Bardziej albo mniej niebezpiecznie, niż miało to miejsce w
mroku nocy? Czy prawda dotarła do niej w czasie snu? Czy wreszcie
będzie przerażona?
Nocą jej sny były jednak spokojne. Kiedy raz za razem
powtarzała moje imię, uśmiechała się. Prosiła też więcej niż raz,
żebym z nią został. Czy dzisiaj przestanie to mieć znaczenie?
Czekałem nerwowo, nasłuchując dźwięków z wnętrza domu -
szybkich, niezgrabnych kroków na schodach, ostrego odgłosu
rozrywania folii, hałasu produktów spożywczych, które uderzały o
siebie przy gwałtownym zamykaniu lodówki. Wyglądało na to, że się
spieszyła. Chętna do pójścia do szkoły? Ta myśl znów wywołała mój
pełen nadziei uśmiech.
Spojrzałem na zegarek. Biorąc pod uwagę prędkość jej
zniedołęŜniałej furgonetki przypuszczałem, że była trochę spóźniona.
Bella w pośpiechu wyszła z domu. Plecak ześlizgiwał jej się z
ramienia, a włosy zwinięte były w niedbałą kitkę, która zdążyła już się
poluzować przy karku. Gruby zielony sweter który miała na sobie nie
wystarczył, by uchronić jej wątłe ramiona przed kuleniem się w
zimnej mgle.
W dodatku był na nią za duży i nietwarzowy. Ukrywał jej
smukłą figurę, zmieniając wszystkie delikatne łuki i miękkie linie
ciała w bezkształtną bryłę. Ceniłem to sobie prawie tak bardzo, jak
marzyłem, by miała na sobie coś takiego jak niebieska bluzka, którą
nosiła wczoraj... tkanina przylegała do niej w tak pociągający sposób,
a wycięcie było wystarczające, aby odsłonić kości jej szyi, które
hipnotyzująco otaczały łukami niewielkie wgłębienie poniżej jej
gardła. Błękit opływał niczym woda subtelny kształt jej ciała...
Ale zdecydowanie lepiej dla mnie było trzymać się z daleka od
myśli o jej kształtach, więc byłem wdzięczny za niedopasowany
sweter. Nie mogłem pozwolić sobie na pomyłki, a wielkim błędem
byłoby rozpamiętywanie dziwnego pragnienia, jakie czułem na myśl o
jej ustach... skórze... ciele... tego wewnętrznego rozedrgania.
Pragnienia, które omijało mnie przez sto ostatnich lat. Nie mogłem
pozwolić sobie na myśli o dotykaniu jej, bo było to niemożliwe.
Mógłbym ją złamać.
Bella odwróciła się od drzwi śpiesząc się do tego stopnia, że
niemal przebiegła obok mojego auta nie zauważając go.
Potem zaczęła wyhamowywać, zapierając się nogami jak
zaskoczone źrebię. Torba ześlizgnęła się jej z ramienia, a jej oczy się
rozszerzyły, kiedy skupiła wzrok na samochodzie.
Nie usiłując pozorować ludzkiej szybkości wyskoczyłem z auta,
i otworzyłem przed nią drzwiczki. Nie musiałem jej już zwodzić.
Mogłem być sobą, przynajmniej, kiedy byliśmy sami.
Podniosła na mnie wzrok, znów zdziwiona, kiedy pozornie
zmaterializowałem się wśród mgły. A potem zaskoczenie w jej oczach
zmieniło się w coś zupełnie innego, sprawiając ze nie bałem się już -
ani nie czułem nadziei - że jej uczucia zmieniły się przez noc. Ciepło,
zdumienie, fascynacja... wszystko wymieszane w przejrzystych,
czekoladowych oczach.
- Chciałabyś może pojechać dziś ze mną? - spytałem. Tym
razem nie chciałem zachować się jak podczas wczorajszej kolacji i
pozwoliłem jej wybrać. Od tej pory, wybór zawsze będzie należał do
niej.
- Chętnie - wymamrotała, bez wahania wspinając się do auta.
Czy fakt, że to mnie zawsze odpowiadała "tak" kiedykolwiek
przestanie mnie ekscytować? Wątpiłem.
Szybko okrążyłem samochód, chcąc do niej dołączyć. Nie
wyglądała na zszokowaną moim nagłym pojawieniem się.
Szczęście jakie czułem mając ją obok siebie było nie do
opisania. Chociaż towarzystwo i miłość mojej rodziny sprawiały mi
przyjemność i czerpałem radość z rozmaitych rozrywek, nigdy nie
czułem się aż tak dobrze. Nawet świadomość, że to niewłaściwe, i że
prawdopodobnie nie było szansy na szczęśliwe zakończenie, nie
mogła na długo zetrzeć uśmiechu z mojej twarzy.
Moja kurtka była zwinięta wokół zagłówka jej siedzenia.
Zobaczyłem, że na nią zerka.
- Przywiozłem ci kurtkę - powiedziałem. To była moja
wymówka wyjaśniająca, dlaczego pojawiłem się dziś rano
nieproszony. Było zimno. Ona nie miała kurtki. Była to dopuszczalna
forma zachowania się po rycersku. - Nie chciałem, żebyś się
przeziębiła.
- Nie jestem znowu taka delikatna - powiedziała, wpatrując się
raczej w moją pierś niż w twarz, jakby wahała się, czy chce spotkać
mój wzrok. Ale nałożyła na siebie okrycie zanim zdążyłem się uciec
do przymilania się bądź rozkazów.
-Doprawdy? - wyszeptałem do siebie.
Obserwowała drogę a ja przyspieszyłem, kierując się w stronę
szkoły. Mogłem znosić ciszę tylko przez parę sekund. Musiałem
wiedzieć co sobie dzisiaj myślała. Tyle się między nami zmieniło od
czasu, kiedy ostatni raz słońce było wysoko na niebie.
- Koniec przesłuchania? - spytałem, starając się zachować lekki
nastrój.
Wydawała się zadowolona, że poruszyłem ten temat.
- Denerwują cię te wszystkie pytania?
- Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi - odparłem szczerze.
Uśmiechnąłem się do niej.
Wyraz jej twarzy zmienił się.
- Irytują cię moje reakcje?
-W tym cały problem. - jak dotąd ani razu nie krzyknęła. Jak to
możliwe? - Przyjmujesz kaŜdą rewelację ze stoickim spokojem, to
nienaturalne. Nie wiem, co naprawdę myślisz. - wszystko co robiła
bądź czego nie robiła skłaniało mnie do zastanawiania się nad tym.
- Zawsze ci mówię, co, o czym sądzę.
- Ale jesteś przy tym wybiórcza.
Znowu zagryzła wargi. Chyba sama tego nie zauważała - była to
nieświadoma reakcja na napięcie.
- Nie za bardzo.
Te słowa wystarczyły, żebym zaczął szaleć z ciekawości. Co
mogła celowo przede mną ukrywać?
- Dość, żeby doprowadzać mnie do szału - stwierdziłem.
- O pewnych rzeczach nie chcesz słyszeć - wyszeptała z
wahaniem.
Musiałem przez chwilę się zastanowić, odtwarzając naszą
wczorajszą konwersację słowo po słowie, żeby wyłapać jakiś związek.
Być może wymagało to tyle wysiłku, bo nie mogłem sobie wyobrazić,
że nie chcę słuchać czegokolwiek co miała mi do powiedzenia. Jej
głos był tak jak wczoraj przepełniony bólem i nagle zrozumiałem.
Rzeczywiście poprosiłem ją raz, żeby nie wypowiadała swoich myśli
na głos. Nigdy tego nie mów, warknąłem. Doprowadziłem ją do łez...
Czy właśnie to przede mną chowała? Siłę swoich uczuć? To, że
nie zwraca uwagi na to że jestem potworem i to, że nadal uwaŜa, że
jest już za późno na zmianę zdania?
Nie byłem w stanie mówić. Ból i radość nie dały się ująć w
słowa, a konflikt między nimi był zbyt zaciekły by pozwolić na spójną
odpowiedź. Z wyjątkiem równego rytmu jej serca i płuc w
samochodzie zapanowała cisza.
- A gdzie twoje rodzeństwo? - zapytała znienacka.
Wziąłem głęboki oddech po raz pierwszy dzisiaj rejestrując jej
zapach - pomyślałem z satysfakcją, że się do niego przyzwyczajam - i
zmuszając się do zachowania zwyczajnego tonu.
- Przyjechali wozem Rosalie - zaparkowałem na pustym miejscu
obok samochodu, o którym była mowa. Obserwowałem jej reakcję
tłumiąc uśmiech - Robi wrażenie, prawda?
-A niech mnie. Jeśli ma coś takiego, po co jeździ twoim?
Rosalie ucieszyłaby reakcja Belli. Jeśli oczywiście mogłaby
spojrzeć na Bellę bez niechęci, co prawdopodobnie nie nastąpi nigdy.
-Zwraca uwagę. Staramy się nie rzucać w oczy.
- Nie za bardzo wam to wychodzi - odparła i roześmiała się
beztrosko.
Czysty, spokojny dźwięk jej śmiechu ocieplił moją martwą pierś,
nawet, jeśli umysł był pełen wątpliwości.
- Czemu Rosalie wzięła dziś swój wóz, skoro jest taki
szpanerski? - zastanawiała się głośno.
- Nie zauważyłaś? Łamię teraz wszystkie zasady.
Moja odpowiedź miała w zamierzeniu lekko ją przestraszyć, ale
Bella oczywiście tylko się uśmiechnęła.
Tak jak wczorajszej nocy nie czekała, aż otworzę jej drzwi.
W szkole musiałem markować normalność, więc nie byłem w
stanie poruszać się tak szybko by temu zapobiec, ale w niedalekiej
przyszłości powinna się przyzwyczaić do bycia traktowaną z większą
kurtuazją.
Podszedłem tak blisko jak się ośmielałem, wypatrując znaku, że
moja bliskość ją denerwuje. Dwa razy jej ręka wyrwała się w moją
stronę i musiała ją wtedy cofnąć. Wyglądało na to, że chciała mnie
dotknąć... Mój oddech przyspieszył.
- Czemu w ogóle macie takie auta, skoro zależy wam na
unikaniu rozgłosu? - zapytała.
- To taka słabostka - przyznałem - Wszyscy uwielbiamy szybką
jazdę.
- Jasne - wymamrotała kwaśnym tonem.
Gdyby podniosła wzrok, ujrzałaby mój szeroki uśmiech.
Ojej... och... Nie mogę w to uwierzyć! Jak Bella do tego
doprowadziła? Nie pojmuję! Dlaczego?
Bieg moich myśli został przerwany przez mentalne ochy i achy
Jessiki. Czekała na Bellę schowana przed deszczem pod dachem
stołówki, z zimową kurtką przewieszoną przez ramię. Jej oczy
rozszerzyły się w niedowierzaniu.
Chwilę później zauważyła ją też Bella. Gdy dostrzegła wyraz jej
twarzy, zarumieniła się. Jessica miała wypisane na twarzy wszystko, o
czym myślała.
- Cześć, Jess. Dzięki, że pamiętałaś. - przywitała się Bella.
Sięgnęła po kurtkę, a Jessica podała jej ją bez słowa.
Powinienem być miły dla znajomych Belli, obojętnie czy są
dobrymi przyjaciółmi czy nie.
- Dzień dobry, Jessico.
Łaaaał...
Jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej. Było to nieco dziwne i
zabawne... i, szczerze mówiąc, nieco żenujące - zrozumieć, jak bardzo
zmiękczyła mnie obecność Belli. Wyglądało na to, że nikt się mnie
już nie bał. Gdyby Emmett się o tym dowiedział, śmiałby się przez
następne sto lat.
- Ehm…Hej - wydukała Jessica, znacząco zerkając na Bellę - Do
zobaczenia na trygonometrii.
Wszystko dokładnie mi opowiesz. Nie pozwolę ci się wykręcić.
Szczegóły. Muszę znać wszystkie szczegóły! Cholera, Edward
CULLEN! śycie jest takie niesprawiedliwe!
Bella wykrzywiła twarz.
- Na razie.
Myśli Jessiki szalały, kiedy szła szybko na pierwszą lekcję,
zerkając na nas co chwilę.
Muszę znać całą historię. Nic innego mnie nie zadowoli. Czy
wczorajszego wieczoru planowali spotkanie? Czy się spotykają? Jak
długo? Jak mogła trzymać to w tajemnicy? I dlaczego? To musi być
coś poważnego - naprawdę jej na nim zależy. Czy może być inaczej?
Wszystkiego się dowiem. Nie wytrzymam tej niepewności.
Zastanawiam się jak ona sobie radzi w jego towarzystwie... och,
zemdlałabym... Myśli Jessiki przestały być spójne, a jej umysł
wypełniły nieujęte w słowa fantazje. Skrzywiłem się w duchu i to nie
tylko dlatego, że w tych wizjach zastąpiła Bellę swoją osobą.
Nie mogło do tego nigdy dojść. A jednak... pragnąłem...
Nie potrafiłem się do tego przyznać, nawet przed sobą. W jak
wielu sytuacjach chciałem, by uczestniczyła? Która z nich
skończyłaby się jej śmiercią?
Potrząsnąłem głową i spróbowałem się rozchmurzyć.
-Co zamierzasz jej powiedzieć? - spytałem.
- Hej! - wyszeptała srogo - Myślałam, że nie potrafisz czytać w
moich myślach!
- Nie potrafię - zagapiłem się na nią, usiłując odnaleźć sens w jej
słowach. Ach tak, musieliśmy pomyśleć o tym samym. Hm, podobało
mi się to.
- Umiem jednak czytać w jej. Chce wycisnąć z ciebie wszystko.
Bella jęknęła i pozwoliła, żeby okrycie ześlizgnęło się z jej
ramion. Nie zrozumiałem z początku, że chce mi ją oddać - nie
prosiłem jej o to, bo wolałbym żeby je zatrzymała - i spóźniłem się z
zaoferowaniem pomocy. Podała mi moją kurtkę i bez podnoszenia
wzroku zaczęła nakładać swoją, nie zauważyła więc, że trzymałem
ręce w pogotowiu, aby jej asystować. Zmarszczyłem brwi, a potem
opanowałem wyraz twarzy, żeby nic nie zauważyła.
- No to co zamierzasz jej powiedzieć? - nacisnąłem.
- Może jakaś podpowiedź? Co ją najbardziej interesuje?
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Chciałem usłyszeć co
powie bez żadnych wskazówek.
- To nie fair.
-Nie, nie. Nie fair jest to, że mi odmawiasz - jej oczy zwęziły
się.
Prawda - nie lubiła podwójnych standardów.
Dotarliśmy do drzwi klasy, pod którymi musiałem ją zostawić.
Zastanawiałem się czy pani Cope poszłaby mi na rękę w zmianie
terminu zajęć z angielskiego na moim planie lekcji... Skupiłem się.
Mogłem być jednak fair.
- Jess zachodzi w głowę, czy jesteśmy parą - powiedziałem
powoli - Jest też ciekawa, co do mnie czujesz.
Jej szeroko otwarte oczy nie były tym razem zaskoczone, tylko
psotne. Ich wyraz łatwo dało się odczytać. Grała niewiniątko.
- Kurczę. I co mam jej powiedzieć?
- Hmmm - zawsze chciała wyciągnąć ode mnie więcej, niż
powinna. Zastanowiłem się nad odpowiedzią.
Nieposłuszny kosmyk włosów, lekko wilgotny od mgły spływał
falą po jej ramieniu i okręcał się wokół miejsca, gdzie kości szyi
ginęły pod tym śmiesznym swetrem. Przyciągał moje oczy....
popychał je w inne, zakryte rejony.
Sięgnąłem po niego delikatnie, nie dotykając skóry - ranek był
wystarczająco chłodny bez mojego dotyku - i wsunąłem go z
powrotem w jej nieuporządkowany kok, aby mnie nie rozpraszał.
Przypomniałem sobie jak Mike Newton dotykał jej włosów i
zacisnąłem szczęki. Odsunęła się wtedy od niego. Teraz jej reakcja
była zupełnie inna: oczy lekko się rozszerzyły, krew zaczęła płynąć
szybciej, a serce straciło nagle równy rytm.
Odpowiadając, usiłowałem ukrywać uśmiech.
- Sądzę, że na jej pierwsze pytanie, odpowiedź może brzmieć
„tak", rzecz jasna, jeśli nie masz nic przeciwko - wybór jak zawsze
należał do niej - To najprostsze wytłumaczenie z możliwych.
- Nie ma sprawy - wyszeptała. Bicie jej serca nie wróciło jeszcze
do normy.
- A co do tego drugiego pytania... - musiałem się uśmiechnąć - z
chęcią posłucham waszej rozmowy w jej myślach i zobaczę, jak sobie
poradzisz.
Niech Bella dobrze to rozważy. Wyglądała na tak wstrząśniętą,
że powstrzymywałem śmiech.
Odwróciłem się szybko, zanim poprosiła o więcej odpowiedzi.
Ciężko mi było czegokolwiek jej odmawiać. Chciałem jednak
usłyszeć jej myśli, nie swoje.
- Zobaczymy się w stołówce - zawołałem przez ramię. Zyskałem
w ten sposób wymówkę żeby sprawdzić, że nadal się na mnie patrzy
rozszerzonymi oczami. Znowu się odwróciłem i wybuchnąłem
śmiechem.
Kiedy tak szedłem, byłem niejasno świadomy zdziwionych,
badawczych myśli, które wirowały wokół. Oczu biegnących w przód i
w tył od twarzy Belli do mojej malejącej postaci. Nie
przywiązywałem do tego wagi. Nie mogłem się skoncentrować.
Trudność sprawiało mi nawet utrzymywanie odpowiedniego tempa,
gdy sunąłem po mokrej trawie do klasy. Chciałem biec, naprawdę
biec, tak szybko aż zniknę, aż będę czuł że lecę. Część mnie już teraz
unosiła się w powietrzu.
Wszedłem do klasy i nałożyłem swoją kurtkę. Natychmiast
otoczył mnie jej zapach. Chciałem płonąć już teraz, żeby się na niego
uodpornić - dzięki temu będzie go łatwiej ignorować później, na
lunchu...
Cieszyłem się, że nauczyciele nie kłopotali się już wyrywaniem
mnie do odpowiedzi. Dzisiaj nadszedł czas, że mogliby mnie
przyłapać nieprzygotowanego. Tylko moje ciało pozostawało w sali.
Umysł wędrował po różnych miejscach...
Oczywiście obserwowałem Bellę. Stawało się to naturalne i
równie automatyczne, co oddychanie. Słyszałem jej pogawędkę z
Mike'em Newtonem. Szybko poruszyła temat Jessiki, a ja
uśmiechnąłem się tak szeroko, że Rob Sawyer, z którym dzieliłem
ławkę wzdrygnął się zauważalnie i wsunął się głębiej w siedzenie,
żeby się ode mnie odsunąć.
Uh. Straszny...
Cóż, jednak nie straciłem całkowicie swoich umiejętności.
Obserwowałem też nieuważnie jak Jessica formułuje swoje
pytania do Belli. Nie mogłem się doczekać czwartej lekcji, dziesięć
razy bardziej niecierpliwy i zaniepokojony niż ta ciekawska
dziewczyna pragnąca świeżych plotek.
Przysłuchiwałem się też Angeli Webber.
Nie zapomniałem o wdzięczności, jaką do niej czułem - przede
wszystkim za to że myślała o Belli tylko miłe rzeczy, ale też za pomoc
jakiej udzieliła mi wczorajszego wieczora. Czekałem więc cały ranek,
szukając czegoś, czego mogłaby chcieć. Sądziłem, że to będzie łatwe.
Tak jak u innych ludzi na pewno istniała jakaś błyskotka albo
zabawka, której szczególnie pragnęła. Być może kilka. Podarowałbym
jej to anonimowo i spłacił dług wdzięczności.
Ale myśli Angeli były prawie tak bezinteresowne jak u Belli. Jak
na nastolatkę była dziwnie spokojna. Szczęśliwa. Może to właśnie
było powodem jej niezwykłej uprzejmości - należała do tej grupki
wybrańców, którzy mieli to czego pragnęli, i pragnęli tego co już
posiadali. Kiedy jej umysł nie był zajęty słuchaniem nauczyciela lub
robieniem notatek myślała o swoich malutkich braciach bliźniakach, z
którymi wybierała się w weekend na plażę, z matczyną wręcz
przyjemnością przewidując ich podekscytowanie. Często musiała się
nimi zajmować, ale nie przeszkadzało jej to... Jej myśli były słodkie.
Ale nieszczególnie przydatne.
Musiało istnieć coś, czego pragnęła. Trzeba było szukać dalej.
Ale później. Za chwilę zaczynała się lekcja trygonometrii, na której
Bella siedziała z Jessicą.
Idąc na angielski nie wiedziałem właściwie dokąd zmierzam.
Jessica była już na miejscu. Czekała na Bellę z niecierpliwością tupiąc
nogami o podłogę.
Ja zachowywałem się odwrotnie - kiedy zająłem swoje miejsce
w szkolnej sali, zesztywniałem. Musiałem przypominać sobie ciągle,
że powinienem się trochę powiercić. Odegrać rolę w farsie. Moje
myśli były tak skupione na Jessice, że przychodziło mi to z trudem.
Miałem nadzieję, że będzie uważnym rozmówcą, przywołującym dla
mnie twarz Belli.
Rytm jaki wystukiwała stał się szybszy, kiedy Bella weszła do
klasy.
Wygląda... ponuro. Dlaczego? Może między nią a Edwardem
Cullenem nic nie ma. Takie rozczarowanie... no ale wtedy byłby nadal
wolny... Jeśli nagle zainteresował się randkami, chętnie bym mu
pomogła...
Twarz Belli wcale nie wyglądała ponuro. Była tylko niechętna.
Martwiła się, bo wiedziała że podsłuchuję. Uśmiechnąłem się do
siebie.
- Opowiedz mi o wszystkim! - zażądała Jessica, choć Bella nie
zdążyła nawet zdjąć kurtki i powiesić jej na oparciu krzesła. Poruszała
się z rozwagą, niechętnie.
Ech, jaka ona powolna! Nie mogę się doczekać wszystkich
soczystych kawałków.
- O czym dokładnie? - po zajęciu miejsca Bella zaczęła grać na
zwłokę.
- Co się działo po naszym odjeździe?
- Postawił mi obiad i odwiózł do domu.
A potem? Przecież musi być coś więcej! Jestem pewna, że
kłamie. I tak z niej wszystko wyciągnę.
- I już przed ósmą byłaś w domu?
Widziałem jak Bella przewraca oczami w reakcji na
podejrzliwość Jessiki.
- Jeździ jak wariat. Umierałam ze strachu.
Uśmiechnęła się lekko, a ja wybuchnąłem śmiechem,
przerywając wykład pana Masona. Starałem się przekształcić śmiech
w kaszel, ale nikt się nie nabrał. Pan Mason posłał mi zirytowane
spojrzenie, ale nie trudziłem się nawet, żeby dojrzeć myśl jaka się za
nim kryła. Słuchałem Jessiki.
Ech... Może jednak mówi prawdę. Dlaczego ciągle muszę
ciągnąć ją za język? Na jej miejscu chwaliłabym się do utraty tchu.
- Umówiliście się jakoś wcześniej?
Jessica obserwowała zaskoczenie przebiegające przez twarz
Belli i była zawiedziona tym, jak prawdziwe się wydawało.
-Skądże znowu. Zdziwiłam się bardzo, gdy na niego wpadłam -
odpowiedziała Bella.
Co się tutaj dzieje?
-Ale za to dziś podwiózł cię do szkoły?
Musi być coś więcej do opowiedzenia.
-Też mnie nieźle zaskoczył. Zauważył wczoraj, że nie miałam
kurtki, to dlatego.
Niezbyt ciekawe, pomyślała Jessica, znów zawiedziona.
Denerwował mnie sposób, w jaki przesłuchiwała Bellę.
Chciałem usłyszeć coś, czego jeszcze nie wiedziałem. Miałem
nadzieję, że nie była aż tak rozczarowana, żeby pominąć pytania, na
których mi zależało.
- To co, wybieracie się gdzieś jeszcze razem? - zapytała Jessica.
- Zaoferował się, że podrzuci mnie w sobotę do Seattle, bo nie
wierzy, że moja furgonetka to przeżyje. Czy to się liczy jako randka?
Hm, na pewno nadkłada dla niej drogi, bo, cóż, chyba mu na
niej zależy. Musi coś do niej czuć, nawet jeśli ona tego nie
odwzajemnia. Jak to możliwe? Bella jest walnięta.
- 0 tak. - odpowiedziała Jessica.
- No to wybieramy się gdzieś razem - podsumowała Bella.
- Kurczę, dziewczyno... Edward Cullen.
Teraz głównym problemem jest, czy ona go lubi.
-Wiem - westchnęła Bella.
Ton jej głosu zachęcił Jessicę. Wreszcie! Widać, że załapała.
Musi rozumieć...
- Czekaj! - zawołała nagle Jessica przypominając sobie o
najważniejszym pytaniu -Pocałował cię?
Proszę, powiedz że tak. A potem opisz mi każdą sekundę.
- Nie - wymamrotała Bella, a potem z zawiedzionym wyrazem
twarzy opuściła wzrok na ręce - To nie tak…
Cholera. A miałam już nadzieję. Ha, ona chyba też...
Skrzywiłem się. Bella wyglądała na zasmuconą, ale na pewno
nie z powodu rozczarowania, jak założyła Jessica. Nie mogła tego
chcieć. Nie z wiedzą, którą posiadała. Nie mogła pragnąć tak bliskiego
kontaktu z moimi zębami. Zakładała pewnie, że mam kły.
Wzdrygnąłem się.
- Myślisz, że moŜe w sobotę…? - ponagliła ją Jessica.
- Raczej wątpię - mówiąc to Bella wydawała się nawet bardziej
sfrustrowana.
Taak, marzy o tym. Przerąbane.
Czy wydawało mi się że Jessica ma rację tylko dlatego, że
obserwowałem tą scenę jej oczami?
Ta niemożliwa do zrealizowania wizja wytrąciła mnie na pół
sekundy ze skupienia. Jakby to było - spróbować ją pocałować. Moje
usta i jej usta, kamienny chłód przy ciepłym, miękkim jedwabiu...
A potem umiera.
Potrząsnąłem głową i poświęciłem uwagę rozmowie.
- A o czym rozmawialiście?
Czy z nim rozmawiałaś, czy moze tez kazałaś mu wyciągać od
siebie każdy strzęp informacji, tak jak dzisiaj?
Uśmiechnąłem się żałośnie. Jessica wcale nie była daleka
prawdy.
- Czy ja wiem, dużo tego było. O, na przykład pogadaliśmy
krótko o wypracowaniu z angielskiego.
Bardzo krótko. Uśmiechnąłem się szerzej.
Litości, Bello.
- Błagam. Zdradź mi trochę więcej szczegółów.
Bella zastanawiała się przez chwilę.
- Eee... Dobra, mam. Żałuj, że nie widziałaś jak podrywała go
kelnerka. Naprawdę, kobieta przechodziła samą siebie. Ale on
zupełnie ją ignorował.
Ten szczegół wydał mi się dziwny. Byłem zaskoczony, że w
ogóle to zauważyła. Przecież to nic istotnego.
Ciekawe...
-Dobry znak. Ładna chociaż była?
Hm, Jessica myślała o tym więcej niż ja. Może to jedna z
typowych cech kobiet.
- Bardzo ładna. I miała góra dwadzieścia lat.
Jessica była przez chwilę trochę rozkojarzona, bo przypomniała
sobie zachowanie Mike'a w trakcie poniedziałkowej randki. Okazywał
trochę za duże zainteresowanie kelnerce, której Jessica zdecydowanie
nie nazwałaby ładną. Potrząsnęła głową dusząc w sobie irytację i
powróciła do egzaminowania Belli.
- Jeszcze lepiej. Facet musi coś do ciebie czuć.
- Też tak myślę -odparła powoli, a ja zesztywniałem na końcu
mojego krzesła - ale trudno powiedzieć. Jest taki skryty.
Widocznie moje zachowanie nie było tak oczywiste i poza moją
kontrolą, jak sądziłem. Mimo to... biorąc pod uwagę jej
spostrzegawczość... jak mogła nie dostrzegać, że się w niej
zakochałem? Odtwarzałem naszą rozmowę i byłem prawie
zaskoczony, że nigdy nie powiedziałem tego głośno. Ta informacja
stanowiła podtekst każdego mojego zdania.
Łał... siedzisz koło faceta, który wygląda jak model i jesteś w
stanie prowadzić z nim rozmowę.
- Nie wiem, skąd w tobie tyle odwagi, żeby być z nim sam na sam
- powiedziała Jessica.
Bella przybrała zszokowany wyraz twarzy.
- A co?
Dziwna reakcja. A niby co mogę mieć na myśli?
- On jest taki... - jak to określić - onieśmielający.
Zapomniałabym języka w gębie.
Nie potrafiłam się nawet do niego odezwać na angielskim, a
przecież powiedział tylko "dzień dobry". Ma mnie pewnie za idiotkę.
Bella uśmiechnęła się.
- Nie powiem, też mi się wszystko plącze.
Pewnie chciała po prostu pocieszyć Jessicę. W moim
towarzystwie zawsze była nienaturalnie opanowana.
- Zresztą, mniejsza o to - westchnęła Jessica - Jest nieziemsko
przystojny.
Twarz Belli nagle spochmurniała. Patrzyła teraz w
charakterystyczny sposób, tak jakby była oburzona
niesprawiedliwością tego stwierdzenia. Jessica tego nie dostrzegła.
- To jeszcze nie wszystko - wyrzuciła z siebie.
No, wreszcie dokądś doszłyśmy.
- Naprawdę?
Bella przez chwilę zagryzała usta.
- Trudno mi to dokładnie wyjaśnić, ale... jego wnętrze jest jeszcze
bardziej niesamowite niż twarz- powiedziała w końcu.
Spojrzała gdzieś ponad Jessicą, lekko rozkojarzona tak jakby
oglądała coś, co znajdowało się bardzo daleko.
Uczucie, którego teraz doznawałem, było trochę podobne do
tego, co czułem kiedy Carlisle i Esme chwalili mnie bardziej niż
zasługiwałem. Podobne, ale bardziej intensywne, wszechogarniające.
Sprzedaj to komuś innemu - nic nie może być lepsze od jego
twarzy. No chyba że jego ciało... Ach, zaraz zemdleję.
- Czy to możliwe? - zachichotała Jessica.
Bella się nie odwróciła. Nadal wpatrywała się w coś dalekiego,
ignorując Jessicę.
Normalna osoba by się tym napawała. Może lepiej będę
zadawać proste pytania. Haha. Zupełnie jak rozmowa z
przedszkolakiem.
- Zależy ci na nim, prawda?
Znowu skostniałem.
Bella nie patrzyła na Jessicę.
- Tak.
- To znaczy, tak zupełnie na serio ci zależy?
- Tak.
Zobaczcie ten rumieniec!
Ja zobaczyłem.
- Jak bardzo ci na nim zależy?
Sala od angielskiego mogła stanąć w płomieniach, a ja nic bym
nie zauważył.
Twarz Belli była teraz jaskrawo czerwona - mogłem niemal
poczuć gorąco uderzające z mentalnego obrazu.
- Za bardzo - szepnęła - Bardziej niż jemu. Ale nic na to nie
mogę poradzić.
Cholera, o co pytał pan Varner?
- Um, jaki numer, panie profesorze?
Cieszyłem się, że Angela nie mogła kontynuować przesłuchania.
Potrzebowałem minutki.
Co sobie ta dziewczyna myślała? Bardziej niż jemu? Jak mogła
dojść do takich wniosków? Ale nic na to nie mogę poradzić? Co to
miało znaczyć? Nie byłem w stanie znaleźć wiarygodnego
wyjaśnienia jej słów. Były bezsensowne.
Wyglądało na to, że niczego nie mogę już brać za pewnik.
Rzeczy oczywiste, takie, które absolutnie miały sens, w jej
dziwacznym mózgu ulegały odwróceniu i wypaczeniu. Zależy mi
bardziej niż jemu? MoŜe nie powinienem tak szybko wykluczać
zakładu psychiatrycznego.
Ze zgrzytem zębów zerknąłem na zegarek. Jak te parę minut
może się tak wlec dla nieśmiertelnego? Gdzie się podziała moja
perspektywa?
Przez całą lekcję trygonometrii z panem Vernerem moja szczęka
była zaciśnięta. Wyniosłem stamtąd więcej informacji, niż na temat
lektury omawianej na własnych zajęciach. Bella i Jessica już się nie
odzywały, ale Jessica raz za razem zerkała na Bellę. W którymś
momencie jej twarz bez żadnego powodu znów stała się szkarłatna.
Czas do lunchu nigdy tak się nie dłużył.
Nie byłem pewien, czy po zajęciach Jessice uda się wyciągnąć
odpowiedzi, na których mi zależało. Okazało się że Bella była od niej
szybsza.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek odwróciła się do Jessiki.
- Mike spytał mnie na angielskim, jak ci się podobało w
poniedziałek - powiedziała z uśmiechem czającym się w kącikach ust.
Zrozumiałem, co miała na celu: najlepszą obroną był atak.
Mike o mnie pytał? Radość sprawiła, że umysł Jessiki stał się
bardziej odsłonięty, delikatniejszy, bez fałszu, który czaił się zwykle
gdzieś na obrzeżach.
- żartujesz! I co mu powiedziałaś?
- że się świetnie bawiłaś. Wyglądał na zadowolonego.
- Powtórz dokładnie, o co się spytał, i dokładnie, co mu
odpowiedziałaś.
Było jasne, że nic więcej już od niej nie wyciągnę. Bella
uśmiechała się, myśląc pewnie to samo. Tak jakby wygrała tą rundę.
Cóż, na lunchu będzie inaczej. Byłem pewien, że uzyskanie
odpowiedzi przyjdzie mi łatwiej niż Jessice.
Ledwo wytrzymywałem okazjonalne zaglądanie do myśli Jessiki
przez czwartą godzinę zajęć. Brakowało mi cierpliwości do
wysłuchiwania jej obsesyjnych myśli o Mike'u. Przez ostatnie dwa
tygodnie miałem go po dziurki w nosie. Chłopak miał szczęście, że
jeszcze żyje.
Powlokłem się apatycznie na zajęcia w-fu z Alice. Zawsze
poruszaliśmy się w ten sposób, gdy braliśmy udział w aktywności
fizycznej razem z ludźmi. Oczywiście była moją partnerką z drużyny.
Dziś po raz pierwszy ćwiczyliśmy grę w badmintona. Westchnąłem
znudzony poruszając powoli rakietą, żeby przerzucić lotkę na drugą
stronę. Lauren Mallory była w przeciwnej drużynie; nie trafiła. Alice
kręciła swoją rakietą niczym batutą, gapiąc się w sufit.
Nienawidziliśmy w-fu, szczególnie Emmett. Tego rodzaju gry
godziły w jego osobistą filozofię. Zajęcia wydawały mi się dzisiaj
jeszcze gorsze niż zwykle. Czułem się tak poirytowany, jak Emmett
na każdym w-fie.
Zanim moja głowa eksplodowała z niecierpliwości, trener Clap
zakończył grę i wypuścił nas wcześniej. Czułem się śmiesznie
szczęśliwy, że opuścił dziś śniadanie - miał to być wstęp do diety - i
że wynikły z tego głód zmusił go do szybkiego opuszczenia kampusu
i poszukania jakiegoś kalorycznego dania. Obiecał sobie, że zacznie
od jutra...
Dało mi to wystarczająco dużo czasu na dojście do budynku z
salami matematycznymi, zanim Bella skończy lekcję.
Miłej zabawy, pomyślała Alice, oddalając się w poszukiwaniu
Jaspera. Jeszcze tylko parę dni cierpliwości. Podejrzewam, że nie
pozdrowisz jej ode mnie?
Rozdrażniony pokręciłem głową. Czy każde medium jest takie
przemądrzałe?
Och, w weekend będzie słonecznie po obu stronach cieśniny.
Będziesz chyba musiał zmienić swoje plany.
Westchnąłem, kierując się w przeciwną stronę. Przemądrzałe,
ale na pewno użyteczne.
Oparłem się o ścianę obok drzwi i czekałem. Stałem
wystarczająco blisko, żeby słyszeć przez mur głos Jessiki równie
wyraźnie jak jej myśli.
- Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda?
Wydaje się taka... promienna. Założę się, ze jest masa rzeczy, o
których mi nie powiedziała.
- Nie sądzę - odpowiedziała Bella, dziwnie niepewna.
Czy nie obiecałem, ze zjemy razem lunch? Co ona sobie myśli?
Wyszły z klasy razem. Dwie pary oczu rozszerzyły się na mój
widok. Ale słyszałem tylko Jessicę.
No proszę. Łał. Dzieje się tu znacznie więcej, niż mi powiedziała.
Może przedzwonię do niej wieczorem... A może nie powinnam jej
zachęcać. Ech. Mam nadzieję że po prostu minie ją w pośpiechu. Mike
jest słodki, ale... łał.
- Do zobaczenia.
Bella do mnie podeszła, zatrzymując się przed wykonaniem
ostatniego kroku, niepewna. Skóra na jej policzkach była
zaróżowiona.
Znałem ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że pod jej
zawahaniem nie krył się strach. Najwyraźniej zachowywała się tak
przez wyimaginowaną przepaść między moimi a jej uczuciami.
Bardziej niż jemu. Absurd!
- Cześć - powiedziałem zwięźle.
Jej twarz się rozjaśniła.
- Hej.
Nie wydawała się chętna, by powiedzieć więcej, więc
podążyłem do stołówki, a ona szła milcząco u mojego boku.
Kurtka podziałała - jej zapach nie uderzył mnie z taką siłą jak
zazwyczaj. Ból który czułem stał się po prostu bardziej intensywny.
Ignorowałem go z większą łatwością, niż kiedykolwiek mógłbym się
spodziewać.
Kiedy staliśmy w kolejce Bella zrobiła się niespokojna.
Bezmyślnie bawiła się zamkiem kurtki i przestępowała nerwowo z
nogi na nogę. Często na mnie spoglądała, ale za każdym razem, gdy
nasze spojrzenia się spotkały, zawstydzona opuszczała wzrok. Czy to
dlatego, że byliśmy obiektem zainteresowania tylu ludzi? Może
dochodziły do niej głośne szepty - dzisiaj plotki nie tylko krążyły
ludziom w głowach, ale przybrały postać werbalną.
A może spojrzawszy na mój wyraz twarzy zrozumiała, że ma
kłopoty.
Nie odzywała się aż do chwili, gdy zacząłem wybierać jej lunch.
Nie zdążyłem jeszcze dowiedzieć się co lubi, więc wziąłem
wszystkiego po trochu.
- Co ty wyprawiasz? - syknęła cicho - Ja tyle nie zjem.
Potrząsnąłem głową i zaniosłem tacę do kasy.
- Połowa jest dla mnie.
Podniosła sceptycznie brew, ale nie powiedziała nic więcej.
Zapłaciłem, a potem odprowadziłem ją do stołu przy którym
siedzieliśmy tydzień wcześniej, przed nieszczęsną sytuacją z
oznaczaniem grup krwi. Wiele się wydarzyło przez ostatnie dni. Teraz
wszystko było inne.
Znów usiadła naprzeciw mnie. Popchnąłem ku niej tacę.
- Bierz, co chcesz - zachęciłem.
Wybrała jabłko i zaczęła obracać je w dłoniach, z badawczym
wyrazem twarzy.
- Zastanawiałam się...
Co za niespodzianka.
- Jestem ciekawa, co byś zrobił, gdyby ktoś rzucił ci wyzwanie i
kazał coś zjeść - kontynuowała cichym głosem, który nie mógł być
dosłyszany przez ludzkie uszy. Uszy nieśmiertelnych to zupełnie inna
sprawa, tym bardziej, ze uważnie się przysłuchują. Powinienem chyba
wcześniej pogadać z moją rodziną...
- Zawsze jesteś taka ciekawska - poskarżyłem się. Co tam.
Przecież to nie miał być pierwszy raz, kiedy jadłem. To była część
maskarady. Niemiła część.
Patrząc w jej oczy chwyciłem za to co było najbliżej i zatopiłem
zęby, odgryzając kawałek jedzenia, czymkolwiek by ono nie było. Nie
potrafiłem stwierdzić bez patrzenia. Było muliste, mięsiste i
odrzucające, jak każde inne ludzkie jedzenie. Przeżułem szybko i
przełknąłem, starając się powstrzymać grymas. Gula jedzenia
przesunęła się nieprzyjemnie w dół mojego gardła. Westchnąłem na
myśl, że będę musiał ją potem odkrztusić. Ohyda.
Wyraz twarzy Belli wskazywał na szok. Była pod wrażeniem.
Chciałem wywrócić oczami. Mieliśmy te sztuczki wyćwiczone
do perfekcji.
- Gdyby ktoś założył się z tobą, że nie odważysz się zjeść trochę
ziemi, zjadłabyś, prawda?
Zmarszczyła nos i uśmiechnęła się.
- Po prawdzie zjadłam kiedyś trochę ziemi... dla zakładu. Nie
była taka zła.
Zaśmiałem się.
- Chyba nie powinienem być zaskoczony.
Wyglądają na zaprzyjaźnionych. Dobra mowa ciała. Zdam
później Belli swoją relację. Pochyla się ku niej tak jak powinien, jeśli
byłby zainteresowany. Wygląda na zainteresowanego. Wygląda...
perfekcyjnie. Jessica westchnęła. Ach...
Spotkałem wzrokiem jej ciekawskie oczy, a wtedy odwróciła się
nerwowo, chichocząc do dziewczyny obok.
Hmm, lepiej chyba trzymać się Mike'a. Rzeczywistość, a nie
fantazja.
- Jessica poddaje analizie każdy mój gest - poinformowałem
Bellę- Zamierza podzielić się z tobą później swoimi spostrzeżeniami.
Pchnąłem do niej z powrotem talerz z jedzeniem, uświadamiając
sobie że była to pizza, i zastanowiłem się jak najlepiej zacząć.
Wzięła gryz z tego samego kawałka pizzy. Zadziwiające, jak
bardzo była ufna. Oczywiście nie wiedziała nic o jadzie - nie żebym
zatruwał nim jedzenie. Ale mimo wszystko spodziewałem się, że
będzie traktować mnie inaczej. Jak kogoś, kto się róŜni od reszty.
Nigdy tego nie robiła, przynajmniej nie w negatywnym sensie...
Postanowiłem zacząć łagodnie.
-Zatem kelnerka była ładna, tak?
Znowu uniosła brew.
- Naprawdę nie zauważyłeś?
Tak jakby jakakolwiek kobieta mogła odwrócić moją uwagę od
Belli. Kolejny absurd.
-Miałem wtedy głową zajętą czymś innym. - Między innymi
tym, w jaki sposób jej bluzka przylegała do ciała...
Co za szczęście, że dzisiaj miała na sobie ten paskudny sweter.
- Biedaczka - uśmiechnęła się Bella.
Spodobało jej się to, że kelnerka w ogóle mnie nie interesowała.
Mogłem to zrozumieć. W końcu ile razy wyobrażałem sobie na
lekcjach biologii, że unieszkodliwiam Mike'a Newtona?
Nie mogła przecież szczerze wierzyć, że jej uczucia, owoc
siedemnastu krótkich ludzkich lat, mogły być silniejsze niż
nieśmiertelne namiętności, które narastały we mnie przez cały wiek.
- Powiedziałaś coś takiego Jessice... - nie udało mi się utrzymać
zwyczajnego tonu głosu- co mi się nie spodobało.
Natychmiast przybrała postawę obronną.
- Nic dziwnego. Wiesz, co się mówi o ludziach, którzy
podsłuchują.
Mówiło się, że podsłuchując nie usłyszysz o sobie nic dobrego.
- Ostrzegałem cię, że będę się przysłuchiwał - przypomniałem.
- A ja ostrzegałam cię, że wolałbyś nie mieć wglądu we
wszystkie moje myśli.
Ach, miała na myśli chwilę, kiedy doprowadziłem ją do płaczu.
Wyrzuty sumienia nadały mojego głosowi szorstkości.
- Ostrzegałaś. Tyle, że nie miałaś do końca racji. Chciałbym
wiedzieć, o czym myślisz bez wyjątku. Wolałbym tylko... żebyś w
ogóle nie myślała o pewnych rzeczach.
Więcej półprawd. Wiedziałem, że nie powinienem pragnąć, by
jej na mnie zależało. Ale pragnąłem. Oczywiście, że pragnąłem.
- To duza różnica -mruknęła, patrząc na mnie groźnie.
- Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi.
- A o co?
Kiedy się pochyliła, delikatnie otoczyła dłonią swoje gardło.
Przyciągnęła w ten sposób mój wzrok. Rozproszyła mnie. Jaka
miękka musiała być jej skóra...
Skup się, poleciłem sobie.
- Czy naprawdę uważasz, że zależy ci na mnie bardziej mnie na
tobie? - zapytałem. Pytanie zabrzmiało dla mnie śmiesznie, jakby
słowa były zniekształcone.
Jej oczy były szeroko rozwarte, a oddech zamarł. Potem
spojrzała w inną stronę, szybko mrugając. Zaczęła cięŜko oddychać.
-Znowu to robisz - wymamrotała.
-Co takiego?
- Mącisz mi w głowie - przyznała, ostrożnie patrząc mi w oczy.
- Ach tak. - Hm. Nie byłem do końca pewien, co mogę z tym
zrobić. Tak samo, jak nie wiedziałem, czy chcę przestać mieszać jej w
głowie. Sam fakt, że mogłem to robić, wciąż mnie ekscytował. Ale nie
wpływało to dobrze na postęp w rozmowie.
-To nie twoja wina - westchnęła - Nic na to nie poradzisz.
-Czy odpowiesz na moje pytanie?
Wbiła wzrok w blat stolika. -Tak.
To wszystko, co powiedziała.
- Tak, odpowiesz, czy tak, tak właśnie myślisz? - spytałem
zniecierpliwiony.
- Tak, tak właśnie myślę - odparła, nie patrząc na mnie. W jej
głosie pobrzmiewał cień smutku. Znów się zarumieniła, a jej zęby
podążyły nieświadomie w stronę warg.
Nagle uświadomiłem sobie, że tak trudno było jej to wyznać, bo
naprawdę w to wierzyła. A ja nie byłem wcale lepszy od tego tchórza,
Mike'a, żądając by potwierdziła swoje uczucia, zanim ja ujawnię
moje. I nie miało znaczenia, że z mojej strony wszystko było
absolutnie jasne. Nie dotarło to do niej, więc nie mogłem się
usprawiedliwiać.
- Mylisz się - obiecałem. Musiała usłyszeć czułość w moim
głosie.
Bella spojrzała na mnie tępo, nie poddając się.
- Tego nie możesz być pewien - wyszeptała.
Sądziła, że nie doceniam jej uczuć, bo nie potrafię usłyszeć jej
myśli. Ale problem leżał w tym, że to ona nie doceniała moich.
- Masz jakieś dowody? - zastanowiłem się.
Zagapiła się na mnie ze zmarszczką między brwiami, zagryzając
usta. Kolejny raz desperacko pragnąłem po prostu ją usłyszeć.
Miałem juŜ zamiar błagać żeby zdradziła mi, z jaką myślą się
zmaga, ale uniosła palec by powstrzymać mnie przez mówieniem.
- Daj mi pomyśleć - poprosiła.
Tak długo, jak zwyczajnie porządkowała myśli, mogłem być
cierpliwy.
- Cóż, pomijając pewne oczywistości, czasami... - wymamrotała
- Nie mam pewności, w odróżnieniu od ciebie nie umiem czytać w
myślach, ale czasami odnoszę wrażenie, że mówisz o czymś innym, a
tak naprawdę próbujesz mnie odepchnąć.
Nie podniosła głowy.
A więc to zauważyła. Czy zdawała sobie sprawę, że trzyma mnie
tu tylko słabość i egoizm? Czy przez to myślała o mnie gorzej?
- Wnikliwe - przyznałem i zobaczyłem, jak ból wykrzywia jej
rysy - Ale tu się właśnie mylisz... - zacząłem, i nagle zatrzymałem się
przypominając sobie pierwsze słowa jej tłumaczenia. Dręczyły mnie,
bo nie byłem pewien, czy dobrze zrozumiałem - Co to za
oczywistości?
- Spójrz tylko na mnie - powiedziała.
Patrzyłem. Przecież nigdy nie odrywałem od niej wzroku. Co
miała na myśli?
- Jestem zupełnie przeciętna, nijaka - wyjaśniła - No, chyba żeby
wziąć pod uwagę to, że w kółko pakuję się w kłopoty i okropna ze
mnie niezdara. A ty? Gdzie mi tam do ciebie? - machnęła ręką w moją
stronę, tak jakby było to coś tak oczywistego, że nie warto nawet o
tym mówić.
Uwazała, że jest przeciętna? Myślała, że jestem w jakiś sposób
od niej lepszy? W czyjej opinii? Głupich, ograniczonych ludzi jak
Jessica lub pani Cope? Jak mogła nie zdawać sobie sprawy, że jest
najpiękniejszą... najdelikatniejszą... Nawet te słowa były zbyt słabe.
A ona nie miała o tym pojęcia.
- Przyznam, że z wadami trafiłaś w samo sedno - zaśmiałem się
ponuro. Nie uważałem diabelskiego pecha, który ją ścigał, za
śmieszny. Jej niezdarność była jednak dość zabawna. Ujmująca. Czy
uwierzyłaby, gdybym jej powiedział ze jest przepiękna zarówno na
zewnątrz jak i w środku? Być może potrzebowała potwierdzenia -
Nie wiesz co każdy chłopak z tej szkoły myślał sobie, kiedy pojawiłaś
się tu pierwszego dnia.
Ach, nadzieja, podekscytowanie, gorliwość tych myśli.
Szybkość, z jaką zmieniały się w niemożliwe do spełnienia fantazje.
Niemożliwe, bo żadnej z nich nie chciała realizować.
To ja byłem tym, któremu powiedziała "tak".
Mój uśmieszek musiał być nieco przemądrzały.
Wydawała się skrajnie zaskoczona - No co ty... - wymamrotała.
- Chodź raz mi zaufaj. Jesteś absolutnym przeciwieństwem
przeciętnej dziewczyny.
Samo jej istnienie wystarczyło, by uzasadnić konieczność
stworzenia całego świata.
Widziałem, że nie była przyzwyczajona do komplementów. Ale
będzie musiała do nich przywyknąć. Zarumieniła się i zmieniła temat.
- To co z tym odpychaniem?
- Nie rozumiesz? To dlatego wiem, ze to ja mam rację. Mnie
bardziej na tobie zależy, bo jestem w stanie się poświęcić.
Czy kiedykolwiek stanę się wystarczająco niesamolubny, by
postąpić właściwie? Potrząsnąłem z rozpaczą głową. Będę musiał
znaleźć w sobie siłę. Ona zasługuje na to, by żyć. I to nie życiem,
które przewidziała dla niej Alice.
- Jeśli odejście jest właściwe... - a musiało takie być,
prawda? Nie istniał żaden bezmyślny anioł stróż. Bella nie należała
do mnie - to zranię sam siebie, ale cię odepchnę, bo tylko w ten
sposób mogę zapewnić ci bezpieczeństwo.
Kiedy wypowiadałem te słowa chciałem, aby były prawdziwe.
Spojrzała na mnie. Moje słowa ją rozzłościły.
- I uważasz, że ja nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia? -
zapytała z furią.
Taka wściekła - taka miękka i krucha. Jak kiedykolwiek
mogłaby kogoś zranić?
- Nigdy nie będziesz stała przed podobnym wyborem -
oświadczyłem, na nowo zgnębiony przez różnicę między nami.
Obrzuciła mnie spojrzeniem. Furia w jej oczach została
zastąpiona przez zmartwienie, które umieściło między nimi małą
zmarszczkę.
Coś naprawdę złego działo się z porządkiem wszechświata,
skoro ktoś tak dobry i słaby nie zasłużył na anioła stróża, który
oddalałby wszelkie kłopoty.
Cóż, pomyślałem w przebłysku czarnego humoru, przynamniej
ma stróża wampira.
Uśmiechnąłem się. Jakże się cieszyłem, że mam wymówkę, by z
nią zostać.
- Oczywiście, utrzymywanie cię przy życiu to bardziej zajęcie na
pełen etat, wymagające mojej stałej obecności.
Odpowiedziała uśmiechem.
- Dzisiaj jakoś nikt nie próbował mnie zabić - zauważyła. Przez
mgnienie oka jej twarz przybrała wyraz namysłu, a potem jej oczy
znów stały się przygaszone.
- Jeszcze nie - uzupełniłem sucho.
- Jeszcze nie - zgodziła się ku memu zaskoczeniu.
Spodziewałem się oświadczenia, że nie potrzebuje ochrony.
Jak mógł? Samolubny dureń! Jak mógł nam to zrobić? -
wściekły wrzask w myślach Rosalie przebił się przez moje skupienie.
- Spokojnie, Rose - usłyszałem z przeciwległego końca stołówki
szept Emmetta. Otaczał ręką jej ramiona i trzymał blisko siebie, żeby
ją przytrzymać.
Przepraszam, Edwardzie, pomyślała Alice. Zorientowała się, że
Bella wie zbyt dużo, słuchając waszej rozmowy... a gdybym nie
powiedziała jej od razu całej prawdy, byłoby jeszcze gorzej. Możesz
mi wierzyć.
Wychwyciłem od niej mentalny obraz informujący, co by się
stało gdyby Rosalie dowiedziała się wszystkiego w domu, gdzie nie
musiała zachowywać pozorów. Jeśli nie uspokoi się do końca zajęć,
będę musiał ukryć Astona Martina w innym stanie. Wizja mojego
ulubionego samochodu, zniszczonego i stojącego w płomieniach była
przygnębiająca, chociaz wiedziałem że zasłużyłem sobie na karę.
Jasper też nie był zadowolony.
Poradzę sobie z nimi później. Czas jaki mogłem spędzać z Bellą
był tak krótki, że nie zamierzałem go marnować. A przysłuchiwanie
się myślom Alice przypomniało mi, że muszę załatwić jeszcze jedną
sprawę.
- Mam kolejne pytanie - oznajmiłem, blokując histeryczne myśli
Rosalie.
- Strzelaj - uśmiechnęła się Bella.
- Naprawdę musisz jechać w sobotę do Seattle, czy to tez
wymówka, żeby przegonić adoratorów?
Skrzywiła się.
-Wiesz... jeszcze ci nie wybaczyłam tej blokady parkingu. To
przez ciebie Tyler łudzi się, że pójdziemy razem na bal absolwentów.
- Och, chłopina poradziłby sobie beze mnie. Chciałem tylko
zobaczyć, jaką zrobisz minę.
Roześmiałem się przypominając sobie jej oszołomiony wyraz
twarzy. Nic co dotąd ujawniłem o sobie nie sprawiło, że wyglądała na
tak przestraszoną jak wtedy. Prawda jej nie przerażała. Chciała być ze
mną.
- A gdybym to ja cię zaprosił, zgodziłabyś się?
- Pewnie tak - odparła - a parę dni później wykręciła się chorobą
albo kontuzją nogi.
Jakie to dziwne.
- Dlaczego?
Potrząsnęła głową zdziwiona, że nie załapałem od razu.
- Wpadnij kiedyś na salę, jak będę miała WF, to zrozumiesz.
Ach tak.
- Czyżbyś piła do tego, że nie potrafisz pokonać bez potknięcia
odcinka o gładkiej, stabilnej nawierzchni?
- Oczywiście.
- żaden kłopot. W tańcu wszystko zależy od tego, jak prowadzi
partner.
Przez ułamek sekundy poczułem się przytłoczony możliwością
trzymania jej w ramionach podczas tańca - miałaby na sobie na pewno
coś delikatnego i zwiewnego, a nie ten obrzydliwy sweter.
Doskonale pamiętałem co czułem mając jej ciało pod swoim w
momencie, kiedy odciągałem ją od rozpędzonego vana. Zapamiętałem
to doznanie lepiej niż ówczesną desperację albo zmartwienie. Była
taka miękka i ciepła, świetnie dopasowana do mojego kamiennego
kształtu ciała...
Gwałtownie przerwałem to wspomnienie.
- To w końcu jak? - spytałem szybko, zapobiegając rozmowie o
jej niezdarności do której się szykowała - Jedziemy do Seattle czy
robimy coś innego?
Przebiegle dawałem jej wybór, nie oferując jednocześnie opcji
spędzenia soboty beze mnie. Zachowałem się zdecydowanie nie fair.
Ale poprzedniego wieczoru złożyłem jej obietnicę i pomysł jej
spełnienia podobał mi się prawie tak bardzo, jak mnie przerażał.
W sobotę miało świecić słońce. Mógłbym pokazać jej
prawdziwego mnie, jeśli tylko byłbym dość odważny, by znieść jej
strach i obrzydzenie. Znałem miejsce, gdzie mógłbym podjąć takie
ryzyko...
- Jestem otwarta na propozycje - oświadczyła - pod jednym
wszakże warunkiem.
Warunkowe tak. Czego mogła ode mnie chcieć?
- Jakim?
- Możemy pojechać moim wozem?
Czy to był jakiś żart?
- Dlaczego twoim?
- Głównie przez wzgląd na Charliego. Spytał, czy jadę do Seattle
sama i potwierdziłam, bo tak to wtedy wyglądało. Jeśli spyta jeszcze
raz, raczej nie skłamię, tyle, że jest mało prawdopodobne, że jeszcze
raz spyta, a gdybym zostawiła furgonetkę, musiałabym się ze
wszystkiego niepotrzebnie tłumaczyć. A poza tym panicznie boję się
twojego stylu jazdy.
Przewróciłem oczami.
- Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz się akurat
mojego stylu jazdy.
Jej mózg naprawdę pracował inaczej. Zniesmaczony potrząsnąłem
głową.
Edward, pomyślała Alice nagląco.
Nagle zobaczyłem jasny krąg światła, który Alice wyłapała w
swojej wizji.
Było to znane mi miejsce, do którego planowałem zabrać Bellę -
niewielka łączka, na którą nie zapuszczał się nikt oprócz mnie. Ciche
spokojne miejsce z dala od szlaków i siedzib ludzi, gdzie mogłem
pobyć sam ze sobą i wyciszyć umysł.
Alice też je rozpoznała, bo nie tak dawno temu widziała je w
jednej z tych niewyraźnych, migoczących wizji, które pokazała mi
tego dnia kiedy wyciągnąłem Bellę spod kół samochodu.
W tej rozmytej wizji nie byłem sam. Teraz wszystko stało się
jasne - towarzyszyła mi Bella. Więc jednak byłem wystarczająco
odważny. Wpatrywała się we mnie głębokim wzrokiem, a od jej
twarzy odbijały się tęczowe iskierki.
To same miejsce, pomyślała Alice z umysłem opanowanym
przez przerażenie. Napięcie, być może, ale przerażenie? Co miała na
myśli mówiąc: to same miejsce?
A potem to zobaczyłem.
Edward!, Alice zaprotestowała piskliwie. Edwardzie, ja ją
kocham!
Wyłączyłem ją ze złośliwością.
Nie kochała Belli tak bardzo jak ja. Jej wizja była
nieprawdopodobna. Błędna. Musiało być z nią coś nie tak, jeśli
widziała takie niemożliwości.
Nie minęła nawet sekunda. Bella wpatrywała się z
zaciekawieniem w moją twarz, czekając czy się zgodzę. Czy
zauważyła błysk przerażenia, czy może trwał za krótko jak dla jej
oczu?
Skupiłem się na naszej niedokończonej rozmowie, wyrzucając
błędne, kłamliwe wizje Alice ze swoich myśli. Nie zasługiwały na
moją uwagę.
Nie byłem jednak w stanie utrzymać naszej konwersacji w tonie
przekomarzania.
- Nie powiesz ojcu, że jedziesz ze mną? - zapytałem mrocznym
głosem.
Znowu otrząsnąłem się z obrazów Alice, próbując odepchnąć je
jak najdalej ode mnie, powstrzymać ich przebłyski w mojej głowie.
- Taki już jest, że lepiej nie mówić mu wszystkiego - stwierdziła
Bella z pewnością w głosie - A tak w ogóle, to, dokąd się wybieramy?
Alice była w błędzie. Absolutnie się myliła. To nie miało szansy
się wydarzyć. Poza tym to była tylko stara wizja, w tej chwili
nieaktualna. Wszystko się zmieniło.
- Zapowiada się ładny dzień - stwierdziłem powoli, walcząc z
paniką i niezdecydowaniem. Alice była w błędzie. Będę zachowywał
się, tak jakbym nic nie zobaczył - Więc będę trzymał się z dala od
ludzi. Możesz potrzymać się z dala od nich ze mną... jeśli chcesz.
Bella od razu zrozumiała znaczenie tej uwagi; jej oczy stały się
jasne i pełne entuzjazmu.
- Pokażesz mi, co się dzieje z wami w słońcu?
Może, tak jak wiele razy przedtem, jej reakcja okaże się
odwrotna niż się spodziewałem. Ta możliwość przywołała na moją
twarz uśmiech. Walczyłem ze sobą, żeby wrócić do lżejszego
nastroju.
- Jasne. Ale... - nie powiedziała "tak" - jeśli ci to nie odpowiada,
wolałbym mimo wszystko żebyś nie jechała sama do Seattle. Ciarki
mnie przechodzą na myśl co mogłoby ci się przytrafić w tak dużym
mieście.
Zacisnęła usta, obrażona.
- Phoenix ma trzy razy więcej mieszkańców. A jeśli chodzi o
powierzchnię...
- Tyle że w Phoenix śmierć nie była ci jeszcze wyraźniej pisana -
uciąłem jej wyjaśnienia - Wolałbym więc, żebyś była blisko.
Mogłaby zostać blisko na zawsze, a i to by nie wystarczyło.
Nie powinienem myśleć w ten sposób. Nie mieliśmy wieczności.
Mijające sekundy miały większe znaczenie niż kiedykolwiek
przedtem; każda z nich ją zmieniała, podczas gdy ja pozostawałem
taki sam.
- Nie martw się, sobota sam na sam z tobą najzupełniej mi odpowiada
- stwierdziła.
Owszem, ale tylko dlatego że jej instynkty działały odwrotnie
niż powinny.
- Wiem - westchnąłem - ale lepiej powiedz Charliemu.
- Po co?
Zerknąłem na nią, a wizja której nie byłem w stanie całkiem
stłumić, wirowała na obrzeżach mojej świadomości.
- Dzięki temu będę miał trochę większą motywację, żeby pozwolić
ci wrócić do domu - wysyczałem. Powinna dać mi chociaż tyle -
jednego świadka, który zmusi mnie do zachowania ostrożności.
Dlaczego Alice właśnie teraz wyskoczyła ze swoją wiedzą?
Bella głośno przełknęła ślinę i rzuciła mi długie spojrzenie. Co
zobaczyła?
- Sądzę, że podejmę to ryzyko - oświadczyła.
Uh! Czy ryzykowanie życia wyzwalało w niej dreszcz
podekscytowania? Jakiś wyrzut adrenaliny, który ją podniecał?
Spojrzałem ostrzegawczo w stronę Alice, odpowiedziała
upominającym spojrzeniem. Oczy Rosalie były pełne furii, ale nie
obchodziło mnie to. Niech sobie niszczy samochód. To tylko
zabawka.
- Może porozmawiamy o czym innym? - zaproponowała nagle
Bella.
Obejrzałem się na nią, zastanawiając się jak może być tak błogo
obojętna wobec spraw, które rzeczywiście mają znaczenie. Dlaczego
nie widziała we mnie potwora?
- O czym byś chciała porozmawiać?
Jej oczy powędrowały w lewo, a następnie w prawo, tak jakby
chciała się upewnić, ze nikt nie podsłuchuje. Chciała pewnie poruszyć
kolejny wątek dotyczący mitów o nas. Oczy zamarły na sekundę, a jej
ciało zesztywniało zanim na mnie spojrzała.
- Po co pojechaliście w zeszły weekend do Kozich Skał? Polować?
Charlie mówił, że to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi się tam od
niedźwiedzi.
Przecież to oczywiste. Podniosłem brew.
- Niedźwiedzie? - wykrztusiła.
Uśmiechnąłem się cierpko widząc, jak powoli to do niej dociera.
Czy potraktuje mnie teraz powazniej? Czy cokolwiek mogłoby to
sprawić?
Zebrała się w sobie.
- To nie sezon polowań - zauważyła surowo i zmrużyła oczy.
- Przeczytaj i przekonaj się sama. Przepisy zakazują polowań z
zastosowaniem broni.
Znowu straciła kontrolę nad swoją miną. Otworzyła szeroko
usta.
- Niedźwiedzie? - tym razem zamiast w szoku walczyć o oddech,
udało jej się wydusić pytanie.
- To Emmett gustuje w grizzly.
Patrzyłem jej w oczy i obserwowałem, jak to przyjmuje.
- No, no - wymamrotała. Spuściła wzrok i odgryzła kawałek
pizzy. żuła powoli, a potem wzięła łyk napoju.
- A ty w czym gustujesz? - zapytała podnosząc wreszcie oczy.
Pomyślałem, że mogłem spodziewać się czegoś w tym stylu - ale
się nie spodziewałem. Reakcje Belli zawsze były... co najmniej
interesujące.
- W pumach - odpowiedziałem opryskliwie.
- Ach tak - zareagowała bez emocji. Jej serce nadal biło równo i
mocno, zupełnie jakbyśmy rozmawiali o ulubionej restauracji.
W porządku. Jeśli chciała się zachowywać, jakby nic się nie
stało...
- Rzecz jasna - poinformowałem spokojnym i rzeczowym
głosem - to, że nie przestrzegamy prawa łowieckiego, nie zwalnia nas
od troski o środowisko naturalne. Staramy się koncentrować na
obszarach z nadwyżką drapieżników. Zawsze też łatwo o sarnę lub
łosia. Nadają się, ale to żadna zabawa.
Słuchała z grzecznym zainteresowaniem, jakbym był
nauczycielem wygłaszającym odczyt.
- W istocie, żadna - mruknęła spokojnie, biorąc kolejny gryz
pizzy.
- Najlepsza pora na niedźwiedzie to według Emmetta właśnie
wczesna wiosna - kontynuowałem wykład - Dopiero co przebudziły
się ze snu zimowego, więc są bardziej drażliwe.
Minęło już siedemdziesiąt lat, a on nadal się nie otrząsnął z
przegranej na jego pierwszym polowaniu.
- Ach, nie ma to jak rozdrażniony grizzly. Ubaw po pachy -
zgodziła się Bella, kiwając powaznie głową.
Nie mogłem opanować chichotu i potrząsnąłem głową w reakcji
na jej absurdalny spokój. Na pewno był udawany.
- Proszę, powiedz, co naprawdę o tym wszystkim myślisz.
- Usiłuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię - wyznała
marszcząc czoło - Jak można polować na niedźwiedzie bez broni?
- Och, mamy broń. - obdarzyłem ją szerokim uśmiechem
obnażając zęby. Spodziewałem się, że odskoczy, ale siedziała
nieruchomo - Tyle że prawo łowieckie nie bierze jej pod uwagę. A
jeśli masz kłopoty z wyobrażeniem sobie Emmeta w akcji, przypomnij
sobie, jak wygląda atak niedźwiedzia, jeśli widziałaś takowy w
telewizji.
Obrzuciła wzrokiem stolik, gdzie siedzieli pozostali i zadygotała.
Nareszcie. Zaśmiałem się do siebie, bo wiedziałem, że część
mnie pragnie, by pozostała nieświadoma.
Kiedy na mnie spojrzała, jej oczy były szeroko rozwarte i
głębokie.
- Czy też atakujesz jak niedźwiedź?-spytała cicho.
- Ponoć bardziej przypominam pumę - starałem się mówić
neutralnym tonem - Być może ma to cos wspólnego z preferencjami
smakowymi.
Kąciki jej ust leciutko wygięły cię ku górze.
- Być może- powtórzyła. A potem pochyliła sie w moją stronę z
ciekawością - Mogę kiedyś zobaczyć takie polowanie?
Nie potrzebowałem wizji Alice, żeby ujrzeć tą potworną scenę-
moja wyobraźnia wystarczyła.
- W żadnym wypadku - warknąłem.
Szarpnęła się do tyłu zdezorientowana i wystraszona.
Ja również się odchyliłem chcąc wytworzyć między nami
dystans. Nigdy tego nie zobaczy. Jak dotąd nie zrobiła nic, co
pomogłoby mi utrzymać ją przy życiu.
- Za duży szok jak dla mnie?- spytała opanowanym głosem.
Jednak jej serce nadal biło dwa razy szybciej niż zwykle
- Gdyby chodziło tylko o szok, wziąłbym cię do lasu choćby
dzisiaj. - odparłem przez zęby - Powinnaś się wreszcie porządnie
przestraszyć. Wyszłoby ci to na zdrowie.
- Więc czemu? - drążyła niezrażona
Spojrzałem na nią mrocznie, czekając na jej strach. Ja się bałem.
Z łatwością sobie wyobraziłem co by było, gdyby Bella przebywała w
pobliżu podczas polowania..
Jej oczy nadal były niecierpliwe i ciekawskie, nic więcej. Nie
poddała się. Oczekiwała odpowiedzi.
Ale godzina przerwy się już skończyła
- Później ci wyjaśnię. - rzuciłem i zerwałem się na nogi - Spóźnimy
się.
Rozejrzała się wokół zdezorientowana, jakby zapomniała że
byliśmy na obiedzie. Jakby nie zdawała sobie nawet sprawy, ze
byliśmy w szkole, tylko gdzieś na uboczu, sami. Absolutnie ją
rozumiałem. Kiedy z nią przebywałem łatwo było zapomnieć o
reszcie świata.
Wstała szybko i zarzuciła torbę na ramię
- Niech będzie później - odparła, a jej zaciśnięte wargi
wskazywały na determinację. Wiedziałem, że bedzie mnie trzymać za
słowo.
Jak bedą jakieś błędy to sory...
Gdy skopiowałam tekst to wszędzie zamiast "ż" było jakieś "S" z tym czymś "^" Nad literką xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Arsinoe
Panna Cullen
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 840
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:13, 11 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Co do tego S to właśnie zauważyłam to xDDD
Dziękuję Ci, Natalko, wiesz ze Cie kocham ;****
Swoją drogą, ciekawe, Edwrad kłócił się z Alice o to kto bardziej kocha Bellę xDD Jak ja ich oboje kocham xDDD No i baaaardzo mi sie oczywiście podobał fragment z tą niebieską bluzką :D że on potrafił się opanować xDD Ciekawa jestem co by było jakby Bells założyła jakąś obcisłą bluzkę, a nie sweter.. mogłoby być ciekawie... ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Sob 16:17, 11 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
No mogło by ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 18:59, 11 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Ja też Cię kocham Martynko;* Nie ma za co:)
No tez się nad tym zastanawiałam xD
P.S. A jednak cos przeoczyłam xDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Pon 15:09, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
No zdarza się ;p
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:44, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Fakt, a zwłaszcza wtedy kiedy w tym samym czasie jesz śniadanie i czytasz książkę, wszystko jednocześnie xD
No jeszcze słuchałam muzyki xDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Pon 16:55, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Eh... no wiesz to jest ta nasza słynna podzielność uwagi xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:17, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Tak, potrafimy robic kilka rzeczy naraz xDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Pon 17:21, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
No właśnie ;) Trzeba przyznać... dobre jesteśmy ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:24, 13 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Jak nic innego xD
Przewyższamy i nowoczesną technologię i Allaha2 xDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Wto 9:35, 14 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Allach2 będzie miał nam to może za złe, ale co tam ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
=Jane Bond=
Młody Wampir
Dołączył: 12 Wrz 2008
Posty: 736
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:46, 14 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Raz się żyje!!! xDDD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mart_15
Młody Wampir
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań ;D
|
Wysłany: Wto 16:02, 14 Paź 2008 Temat postu: |
|
|
Korzystamy! xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|